Przechodząc, zobaczyłam remont. Potem szyld. Potem przyszłam na śniadanie i zostałam na obiad. I gdyby nie pewność, ze 12 stolików nie zniknie, pewnie zostałabym do kolacji.

Nie ma nachalnych markiz w krzykliwych kolorach ani tablicy ze strzałką, wskazująca drzwi. 12 stolików zmieściło są między dwoma innymi ruchliwymi lokalami, a za szyld służą jej beczki z pomarańczowymi dyniami.
W środku tyle miejsca, ile trzeba, by poczuć się intymnie, a jednocześnie by było przytulnie.
Delikatny odgłos dzwonka, łączący się z muzyką serwowaną przez starego Marantza informuje, że z kuchni zaraz wyjdzie kolejne danie. Proste, nieprzekombinowane, uczciwe. Niby nic, a trudno znaleźć.
Tagliatelle z figami i boczkiem, perfekcyjne aglio oglio, stek z puszystymi kluseczkami.



Co dziennie na tablicy pojawia się coś innego – i dlatego jest tablica, a nie karta. Można tu wpaść na śniadanie (owsianka z prażonym jabłkiem i jajka zapiekane na szpinaku z domowym pesto z dyni), na lunch (dzisiaj był krem z marchewki), lub tylko na lampkę wina (jest dobry Viognier, jest dobrze) i crostini na chelbie na zakwasie.
Szara podłoga, szare obrusy, biała porcelana na bielonych stolikach – nic nie konkuruje z jedzeniem.
12 stolików. Właściwie jedenaście – jeden zabieram dla siebie.

12 stolików
ul. Krucza 16/22
Warszawa
Podoba mi się, szkoda, że to nie w Krakowie.
PolubieniePolubienie