„Dzień dobry. Wpadłam na obiadek.”

Najpierw ciężkie drzwi, ciemny korytarz i wreszcie rozległe podwórko, wokół którego umiejscowiono wejścia do poszczególnych klatek. Moje drzwi były dokładnie na wprost, gdzie właśnie zniknęła dziewczyna ze złotą kolarzówką. Właściwie mogłabym zostać na korytarzu – stare mozaiki, grawerowane szyby w oknach, framugi drzwi przypominające katedralne meble. Ale – jak się okazało – trzeba było wejść na samą górę.


Jak bohaterka książki Musierowicz – przyszłam na obiad.
W salonie czekał już nakryty stół, a wzdłuż niego krzesła i długie ławy. Na stole karafki z miętową herbatą i kwiatami. Będzie jarzynowa z botwinką, ziemniaczki z bobem i twarożkiem, a potem babeczki z czerwonymi owocami. Sezonowo, domowo, ale inaczej. Na co przyjdzie im ochota. Menu publikują kilka dni wcześniej, ale ono nie jest najważniejsze – liczy się to, że będzie chwila na zjedzenie z kimś, przy stole, z dala od codziennych spraw. No Pięknie!
W kuchni Maja i Jula, gospodynie obiadu, dokańczają dania, powoli schodzą się inni goście. Niektórzy znają się ze środowych obiadów, inni dopiero się poznają. Nad groszkiem z woka i misami kolorowych sałat toczą się rozmowy, krążą talerze, trwają poszukiwania solniczki.
Kiedyś, jako Leniwe Raz, zapraszałam do domu nieznajomych na tematyczne kolacje. Wiele z tych znajomości trwa do dzisiaj, a niektóre doczekały się małych Leni. Teraz mam gdzie iść na obiad.
No Pięknie!




