Na słynnym Wiatraku wcześniej byłam – choć trudno w to uwierzyć – tylko raz. Zawsze bliżej był bazar pod Halą Mirowską, przy Halach Banacha czy choćby Wolumen, na który jesienią przyjeżdżają sadownicy z jabłkami i gdzie wiele lat temu pierwszy raz w życiu zobaczyłam babiny sprzedające kury na rosół i śmietanę w słoiku. Ale Wiatrak to była terra incognita, znana praktycznie jedynie jako punkt na na mapie.



Wreszcie nadarzyła się okazja, by wgryźć się w nieznany zakątek Warszawy nie byle z kim, bo z jego znawcą – Pawłem Lorochem, przewodnikiem szóstego spaceru w ramach Sezonowe Akcji Zakupowej (więcej o Sezonowej Akcji Zakupowej przeczytacie tutaj)
Universam przy rondzie Wiatraczna powstał w latach 70, jako przykładowe, osiedlowe centrum handlowe. W nieciekawym, typowym dla epoki budynku umieszczono wielkopowierzchniowy sklep, a nad nim – bar i dyskotekę. Wszystko, co potrzeba do zadowolenia konsumpcyjnych potrzeb w jednym miejscu. Sam bazar, jak opowiada Ula Łapanowska, jedna z organizatorek spotkania, zaczął powstawać z czasem, jako uzupełnienie bardziej formalnej oferty handlowej. Kilka lat temu pojawił się plan zburzenia pamiętającego poprzednią epokę sklepu i wybudowania na jego miejscu dwóch 16-to piętrowych wież. Ale na razie budowa jeszcze nie ruszyła…
Spotkanie ustalono o 9, przy wiatrakowym „Mlekomacie”. Obok, przy witrynie supersamu, swój dzień pracy zaczyna chodnikowy bard. W stronę mieszczącego się na tyłach sklepu bazarku podążają kolejne osoby z pustymi jeszcze wózkami na zakupy.

Czekając na pozostałych, wykorzystuję czas na bliższe oględziny mlekomatu. Porozsiewane tu i ówdzie dystrybutory pasteryzowanego mleka zawsze wydawały mi się bardziej zdehumanizowane od mleka w kartonie. Jednak samo mleko jest zdecydowanie bliższe temu „prawdziwemu”. Poddane jedynie pasteryzacji, tłuste (4 proc.) i zdecydowanie słodsze dobrze nadaje się do zrobienia wszelkich nabiałowych przetworów domowej produkcji – do przygotowania twarożku, jogurtu czy zsiadłego mleka (odpowiednie kultury bakterii również można kupić w automacie). Cena skorzystania z usług mechanicznej krowy 4 zł za litr, 2,5 za pół litra. – Ale ja tu mleka nie kupuję, lepiej na bazarku – mówi jedna z przechodzących pań i sugeruje wyprawę w głąb bazarku, do budki prowadzonej Pana Romana. Hasło „Pan Roman” pada tez w innej kolejce, a mianowicie przy budce z pieczywem głównej alejce, w której – swoją drogą – kupić można naprawdę dobre razowe chleby (mi przypadł do gustu zwłaszcza żytni chleb „Dziadka”) czy chleb z żurawiną.

Stoisko pana Romana znajduje się w alejce równoległej do Grochowskiej, tuż obok bazarowego sklepiku ze starociami. Prowadzi je od 20 lat, teraz razem z synem. Gdy docieramy tutaj przed 10 w sobotę, mleka już nie ma, więc co najwyżej możemy popatrzeć na kilka pustych stalowych baniek. Z braku mleka można nabyć jajka – 60 gr za sztukę. Podstawą asortymentu niewielkiego stoiska jest jednak chleb – zwykły, „baltonowski”, razowiec oraz chałka, którą kupujemy na drugie śniadanie.



Po sąsiedzku z panem Romanem znajduje się prawdziwy skarb Wiatraka i chyba jeden z solidniejszych powodów do tego, by się na Wiatrak udać: pomidory. W budce firmowanej szyldem gospodarstwa państwa Marszałków spod Otwocka kupimy nie po prostu pomidory, ale pomidory w kilkunastu odmianach: paprykowe (świetne do pieczenia w całości!), malinowe, zielone, pasiaste, żółte…do wyboru do koloru. Pani Joanna aka Królowa Pomidorów doradzi, który do czego najlepiej się nada, jak prezentuje się trwałość poszczególnych odmian oraz co jeszcze czeka nas w pomidorowym sezonie. Stałam, nie mogłam nacieszyć oczu oraz…uspokoić rosnącego apetytu na kromkę razowego chleba z masłem, pomidorem i grubą solą.



A jeśli ma być na włoską modłę, to z listkami bazylii (dodam, że magicznej bo natychmiast wypuszczającej nowe liście w miejsce oberwanych) z pobliskiej budki, w której zaopatrujemy się też w bergamotkę do letniego naparu, stewię oraz miętę.

Od wonnych ziół odciąga jednak widok wózka pchanego przez panią o azjatyckich rysach twarzy, który okazał się jednym z mobilnych mini-barków krążących po Wiatraku. U pani kupujemy (a po nas dwie zaintrygowane panie w wieku emerytalnym) wietnamskie naleśniki z ryżowego ciasta, okraszone prażoną cebulką, szynką i kolendrą, a z drugiego wózka – kubek słodkiej, ale kojąco zimnej kawy po wietnamsku. Izie udaje się jeszcze dorwać gdzieś azjatyckie, gotowane na parze bułeczki wypełnione farszem z mięsa, makaronu oraz gotowanego jajka – my, z racji pogody, mówimy pas.


Wiatrak to oczywiście nie tylko profesjonalne budki o wyspecjalizowanym asortymencie (np. z rybami z Ustki czy ekologicznymi produktami i zdrową żywnością) , ale również tzw. babiny. Siedzące na małych zydelkach panie sprzedające wiechcie szmaragdowego koperku z własnego ogrodu, „najlepszy” czosnek powiązany w warkocze, wyłuskany zielny groszek (5 zł za kubeczek), jagody, kurki. U Pani Jadwigi, stojącej na skrzyżowaniu alejek na tyłach Universamu kupuję wybitny twaróg i tegoroczny wielokwiat z pasieki sąsiadów. A u jej koleżanki – czarne porzeczki wielkości szklanych kulek.
Trafią do serka ugniecionego ze śmietaną.



W końcu drugie śniadanie, na opuszczonych murkach-stołach. Są kanapki z razowca, twaróg z owocami i konfiturą z tegorocznych truskawek, ziołowe napary. I oczywiście – kultowe rurki z kremem (uwaga – stoisko zamknięte w soboty). Obok naszej miejscówki, pod wiatą, warto zajrzeć niebawem do pana sprzedającego jabłka z własnego sadu, który zapowiedział rychłe pojawienie się najwcześniejszych odmian papierówek.

Mapa bazaru przy Rondzie Wiatraczna, z zaznaczonymi stoiskami odwiedzonymi podczas SAZ
Relacja z prowadzonej przeze mnie SAZ na Targu Śniadaniowym
Mój wywiad z twórczyniami Sezonowej Akcji Zakupowej
