Jeśli śledzicie mój profil na Instagramie, pewnie w oko wpadły Wam pojawiające się tam od czasu do czasu zdjęcia pszczół i uli. Tak, jeden z nich – do spółki z gronem znajomych – należy do mnie. W tym roku jeszcze nie uda nam się zebrać miodu, ale wierzymy, ze w przyszłym sezonie nasza pszczela rodzina zrewanżuje się za opiekę z nawiązką.
Widok uli w mieście nie jest niczym niezwykłym w Berlinie czy w Londynie, gdzie uli są – na poważnie – tysiące. Wzorem miejskich ogródków z warzywami i ziołami, ule pojawiają się na prywatnych balkonach, dachach firm czy restauracji. Bo pszczoła w mieście ma się naprawdę dobrze i dobrze robi miastu, zapylając miejską roślinność. Co innego w Polsce. W samej Warszawie – jak się szacuje – jest ich ok. 200 (sama SGGW ma ich ok. 80). Chciałoby się dodać – zaledwie.
Wprowadzić pszczoły do miast stara się od jakiegoś czasu kilka organizacji. W Warszawie są to Miejskie Pszczoły (to właśnie dzięki tej świetnej inicjatywie oraz prowadzonemu przez Miejskie Pszczoły inkubatorowi mogę stawiać pierwsze kroki w pszczelarstwie) oraz Pszczelarium, które opiekuje się ulami znajdującymi się m.in. w ogrodzie Służewskiego Domu Kultury, a także kilkoma prywatnymi, a także organizuje pszczelarskie warsztaty, podczas których można się zapoznać z biologią pszczół (i dowiedzieć się choćby tego, że królowa w ulu jest królowa właściwie tylko z nazwy, a jej całe życie jest podporządkowane woli roju) oraz liznąć wiedzy z zakresu pszczelarstwa.
Pszczelarium to Kamil i Agnieszka. Oboje na co dzień pracują w korporacjach. Po pracy rozwijają drugą działalność – miejskie pszczelarstwo. Kamil połknął pszczelego bakcyla w dzieciństwie – pomagał tacie przy ulach znajdujących się na terenie rodzinnego gospodarstwa pod Garwolinem, chodził z nim na spotkanie koła pszczelarskiego. Choć dzisiaj nadal pomaga przy rodzinnej pasiece (w sumie liczy kilkadziesiąt uli), swoją pasję postanowił rozwijać również w mieście – tak powstało prowadzone z Agnieszką Pszczelarium. Niedawno miałam okazję uczestniczyć w wybieraniu miodu z jednego z uli, którymi opiekuje się Kamil. Ul stoi na terenie ogródka działkowego Jodie, między stara jabłonią, a szopą obrośniętą pnączami dyni i cukinii. Ul postawiono pod koniec czerwca, ale okazało się, że to dość czasu, by pozyskać z niego jeszcze w tym roku miód – bursztynowy w kolorze, głównie z pyłków koniczyny porastające okoliczne nasypy kolejowe.
Choć może to zabrzmieć zaskakująco, miód z miasta jest czasem „czystszy” od tego z pasiek wiejskich, gdzie pożytki mogą być zanieczyszczone pestycydami i inna „chemią” stosowaną do ochrony roślin. Jak wykazały badania – choćby miodów pozyskanych na terenie Warszawy -miody miejskie nie przekraczają również norm stężenia metali ciężkich ani węglowodorów. Zatem – pszczoły do miast!
A tu przeczytacie o innej warszawskiej pasiece – tym razem na dachu hotelu