„Na kawę idź do Fondation Cafe, Ten Belles albo Holybelly. To nowe, młode kawiarnie. A Holybelly ma jeszcze świetne jedzenie”.
Skoro w grę wchodziło jedzenie, to właśnie na HolyBelly stanęło przy wyborze miejsca na śniadanie. Oczywiście, nim docieram na na miejsce, daję się skusić plątaninie uliczek Marais, pootwieranym bramom zachęcającym, by zajrzeć na prywatne podwórka oraz mostkom łączącym oba brzegi kanału św. Marcina, przez które przechodzę to w jedną, to w druga stronę, bez większego sensu, ale z dużą dozą przyjemności. Obserwuję, jak kapitan barki przygotowuje się do przejścia kolejnej śluzy, jak nastolatki ukradkiem palą papierosy na wybrukowanym brzegu, a para turystek o azjatyckich rysach próbuje zrobić idealnie selfie z widokiem na paryski kanał. Gdy w końcu docieram na miejsce, organizm domaga się już zdecydowanie śniadania oraz dobrej kawy. Na szczęście, się nie zawiedzie.
HolyBelly to jedna z wielu „młodych” (i duchem, i metryką) knajpek działających w modnej okolicy kanału św. Marcina (Canal Saint Martin). Z zewnątrz miejsce sygnalizuje jedynie niewielki, prosty szyld oraz dwa rachityczne krzesełka. Na wejściu wita mnie masywnie wyglądający ekspres oraz grzejące się na nim pękate, żółte filiżanki. Nad barem wystawka z gazetami, krótkie kawowe menu oraz napis: „Witaj w HolyBelly. Miejscu, gdzie klient jest zawsze kochany. Ale nie zawsze ma rację” .
Mijam wąską salkę i docieram do przestronnej, jasnej sali z dużym wspólnym stołem, kącikiem z wysłużoną, skórzaną kanapą i fotelami oraz niewielką kuchnią iście paryskich rozmiarów. Za wydawką sprawnie, nie wchodząc sobie w paradę, uwijają się dwie dziewczyny w granatowych fartuchach, na tyle do siebie podobne, że mogłyby grać siostry. Potem dowiem się że to Sarah i Lise oraz, że Sarah jest nie tylko szefową kuchni, ale i współzałożycielką miejsca. Jej partnerem w gastronomicznej zbrodni jest Nico Alary, wieloletni współpracownik magazynu Kinfolk. Nico i Sarah pochodzą z Francji, ale przez lata mieszkali i pracowali za granicą, w Kanadzie i Australii. Gdy zrodził się pomysł otwarcia w Paryżu własnego miejsca byli pewni, na co chcą postawić – na bardzo dobrą kawę i takież jedzenie. Kawa jest – z chemexu, z dripa, jest flat white, jest aeropress. Albo zwykłe americano, z dodatkowa buteleczką mleką. A jedzenie?
Menu śniadaniowe – już na pierwszy rzut oka odbiegające od typowo francuskiego petit déjeuner – nie jest wiele dłuższe od menu kawowego. Są jajka z dodatkami (od fasolki w pomidorach, przez smażone ziemniaczki po bekon), czarny ryż na słodko, z kokosem, chlustem kremowego serka i owocami leśnymi oraz wreszcie to, z czego HolyBelly słynie – puszyste, ale idealnie wilgotne naleśniki, wielkości solidnego talerzyka. Z owocami i bitą śmietaną. Albo z jajkami i bekonem. Zawsze, nieodwołalnie, z kanadyjskim syropem klonowym.
Kuszące, hedonistyczne naleśniki pojawiają się właśnie przed moją sąsiadką z drugiej strony stołu. Gdy kelnerka kładzie przed nią głęboki talerz z rumianymi plackami, w oczach dziewczyny pojawiają się iskierki – takie, jak u dziecka, które właśnie znalazło pod choinka wymarzoną zabawkę. Nie wahając się, zamawiam to samo.
Gdy ja czekam na swoje placki, a moja sąsiadka robi przerwę na łyk kawy, nawiązuje się rozmowa. To Claire, pochodzi z Hong Kongu i pracuje w wydawnictwie. Do Paryża przyjechała na kilka dni, w interesach, ale gdy ma chwilę wolną od spraw zawodowych, stara się nieco odpocząć, pocieszyć się Paryżem. Po chwili do rozmowy dołącza Paul, informatyk z Australii, podróżujący po Europie w ramach długich wakacji. Na miejsce trafił dzięki aplikacji, którą nam demonstruje, a która wskazuje drogę do najlepszych, znajdujących się w pobliżu użytkownika kawiarni.
Wtedy przychodzą naleśniki. Moje i tyko moje. Chrupiące na brzegach, ale miękkie w środku. Nie mające nic wspólnego z suchymi, napuszonymi proszkiem do pieczenia plackami, ale bardziej domowymi, przytulnymi racuchami, które najchętniej jadłoby się, odrywając rękoma kawałek po kawałku. Do tego podbita śmietanka, wiśnie z kompotu, plasterki gruszki, masło, migdały. Moje moje moje. Dobrze, że jest kawa. Paul dostaje swoje naleśniki na wytrawnie i na chwilę przy naszym rogu stołu zapada błoga cisza.
Nawet gdy po naleśnikach zostały jedynie lepkie smugi syropu na talerzach, siedzimy dalej i rozmawiamy – o Paryżu, Australii, kawie, książkach. Wspólny stół, o których tyle mówiono i pisano w Polsce, których tyle nastawiano po śniadaniowych kawiarniach i które miały nauczyć nas wychodzenia do innych i bardziej socjalnego życia, tu naprawdę spełnia swoją funkcję. Rozmowa toczy się w zmiennych konfiguracjach, z przerwami na kolejna kawę, papierosa, maila. W pewnym momencie podchodzi Meagan, z Nowej Zelandii i pyta, czy zdjęcie, jakie właśnie polubiła na Instagramie jest moje. Rozmowa wzbogaca się o kolejnego uczestnika i kolejne anegdoty. Może to kwestia miejsca, może osób, które znalazły się przy stole. Tak czy siak, w notesie pojawiło się kilka nowych adresów mailowych i kilka nowych propozycji miejsc do odwiedzenia.
Kolejnych pojawiających się gości kelner informuje, że zaraz zacznie się pora lunchu. Korzystając z faktu, że zrobiło się nieco luźniej podpytuję Sarę o kuchnię HolyBelly. Jak wyjaśnia szefowa kuchni i współtwórczyni miejsca, ta jest zmienna, sezonowa i bardzo prosta. Mięso i warzywa kupują od zaprzyjaźnionych dostawców, sery – w sklepików 30 metrów od kawiarni, chleb na zakwasie podawany do śniadania – z legendarnej piekarni Du Pain et des Idees, która mieści się dwie przecznice dalej. Nawet kawa jest z lokalnego źródła – z palarni Belleville Brûlerie. Sarah tłumaczy mi nazwy wypisane kredą na tablicy – w menu jest katalońska potrawka z turbota, z mulami i szafranowym ryżem, jest sałatka z kaszy z jarmużem, 36-miesięczną Goudą, pestkami i poszetowanym jajkiem i schab pieczony w nasionach kopru podawany z burakami. W weekendy czasem pojawiają się specjalności. ” A widziałaś, ze ostatnio był u nas polski brunch?” mówi Lise, dowiedziawszy się, że jestem z Warszawy.
Rozmowę przerwał dostawca z trzema harmonijkami żeberek, które miały pojawić się w weekendowym menu. Są pewne priorytety.
W HolyBelly nie zje się na śniadanie croissanta. Jednak mimo to, mimo naleśników, kokosowego ryżu i „kashy” z Goudą , knajpka Nico i Sarah jest w tym Paryżu mocno zakorzeniona.Jeśli więc raz, będąc w mieście świateł chcielibyście spróbować miasta w nieco innym wydaniu, tego jak smakuje efekt współpracy lokalnych producentów i dostawców (i napić się porządnego dripa), wiecie już, gdzie iść.
HolyBelly
19, rue Lucien Sampaix (10 Arr.)
www
Nieczynne we wtorki i środy
Dlaczego to miejsce nie istniało kiedy jeszcze tam mieszkałam?! wygląda wspaniale i przesympatycznie. Ale ok, już nie narzekam, w Ten Belles bywałam często 🙂 Jak tęsknię za tym francuskim „nawiązywaniem” rozmów, w Polsce tak się nie da, albo ja jakoś nie potrafię. A tam najlepszych ludzi poznałam właśnie na tzw. ulicy, a dokładniej właśnie nad kanałem:))
PolubieniePolubienie