To był bardzo krótki, ale intensywny wyjazd. W dodatku nie dla przyjemności, a związany z pracą. W ciągu trzech dni zdążylismy przejechać Normandię od jej południowych krańców po znajdujące sie na północy wybrzeże. I wrócić.
Okazała się zupełnie inna od znanej mi z dziecięcych wakacji Bretanii – bardziej mieszczańska, zbudowana z szarego kamienia, spokojna spokojem XIX-wiecznych powieści dla panien z dobrego domu, oddalona od głośnego Paryża, chimeryczna jeśli chodzi o pogodę i rozpieszczająca swoją prostą, zbudowaną na tym, co najlepsze w regionie kuchnią, pachnąca masłem i cydrem (oraz tartą normandzką).
Więcej o niej wkrótce, a teraz kilka obrazków. Ponoć mówią więcej niż 1000 słów.