Warszawa pączkuje, jeśli chodzi około kulinarne wydarzenia. Niektóre regularne, cotygodniowe, np. sobotni Targ Śniadaniowy; inne powracają co kilka miesięcy, np. Urban Market (tak wyglądała jedna z poprzednich edycji, a kolejna, zimowa edycja już 14 grudnia). I co chwile powstają nowe. Niedawno do grona tych pierwszych, które chcą na stałe wpisać w kalendarz i zapraszać do siebie co tydzień, dołączył Soho Food Market, czyli jedzeniowy targ na terenie Soho na Mińskiej 25. W równym stopniu (a może nawet bardziej), co na produkty, jest on nastawiony na dania.

Zgodnie z zapowiedzią organizatorów jest bardzo różnorodnie, a swoją reprezentację mają kuchnie z różnych zakątków świata. I tak na przykład kuchnię hiszpańską reprezentuje La Iberica (swego czasu wybrana Knajpą Roku w rankingu Co Jest Grane), która podaje różne tapasy, m.in. grzanki ze świeżo krojoną szynką jamon serrano lub hiszpańskimi serami.



Dania kuchni afrykańskiej proponuje saskokępiany Baaobab (nie jadłam), tajski street food – Tuk Tuk, a kuchnię polską – Smaki Warszawy (tak, są też tamtejsze bezy, które maje swoich wielbicieli, a w ramach bonusu popakowane w słoiczki domowe konfitury – malinowa z kardamonem i skórką pomarańczową lub żurawinowa z orzechami). Dla mięsożerców – Meat Love z pulled porkiem oraz zimowymi kanapkami z klopsikami. Jest stoisko z hummusami oraz tylko z zupami (choć w ich poszukiwaniu warto też zajrzeć na inne stoiska , np. do Można Mlaskać na chowdera).




Nam przypadło do gustu stoisko Małej Gruzji, gdzie pani na bieżąco przygotowuje gorące (i dobrze rozgrzewające w zimę) chinkali, czyli pierogi-sakiewki z mięsnym farszem, oraz gdzie zjemy np. gołąbki z liści winogron, roladki z bakłażana czy chaczapuri z serem. Z kolei na pierwszej edycji było stoisko grochowskiej restauracji Boretti, na którym kucharz z Italii na bieżąco robił tortellini i ravioli, ale przy okazji moich odwiedzin niestety Włocha zabrakło.



Moim osobistym hitem jest krakowski Yellow Dog (na Pragę zawsze bliżej, niż do Krakowa;-), czyli azjatycka kuchnia z autorskim sznytem. Ostatnio w menu był bulion rybny, gotowane na parze pierożki z kimchi i rybą lub krewetkami i kurczakiem oraz duszone policzki wołowe podawane z marynowanymi, domowym ogórkami. Na deser firmowy sernik z zieloną herbatą ze słoika oraz grzane wino z Wine Avenue. A na wynos – też w słoiku – yellowdogowa konfitura z hibiskusa.



Z kolei wśród wystawców oferujących gotowe produkty znajdziemy m.in. Wootwórnię (ja wzięłam galaretkę pomarańczową z rozmarynem i konfiturę z chili), Tutto Bene z ciekawymi włoskimi serami (w tym świeżą burratą) oraz Warszawskich Rzeźników.



Dodatkową okazją do odwiedzenia Soho był też wielki świąteczny kiermasz win Winicjatywy – bardzo udany, bo prócz zaproszenia ciekawych wystawców zorganizowano liczne, krótkie warsztaty, np. łączenia win i świątecznych śledzi.
W samym Soho Food Market podobało mi się to, że wydarzenie jest dość dobrze zorganizowane. Wystawcy mają takie same, wyraźnie oznaczone stoiska, są ławy i stoły, a wszystko odbywa się w posindustrialnej, przestronnej jasnej hali. Choć hala jest zadaszona, to jest nieco chłodnawo – może pomysłem do rozważenia są latarnie-grzejniki (bo ile można grzanego wina;-). Jest przestronnie, a podczas moich odwiedzin nie było jakiś wielkich tłumów – wystawców pewnie cieszy to mniej, ale mnie wręcz przeciwnie. Jest gdzie zaparkować (teren Soho) i jest strefa z opieką dla dzieci (ale płatna). Można przyjść z psem.
Podoba mi się różnorodność oferty – stoisk nie jest może bardzo dużo, ale wśród nich bez trudu powinniśmy znaleźć coś dla siebie. Ja znalazłam

Krakowski Yellow Dog – świetne miejsce, ale kompletnie nie radzą sobie z utrzymaniem równego poziomu. Można zjeść obłędnie, można słabo, można dostać coś zupełnie genialnego, co się będzie pamiętać do końca życia, jak satay mee, a można też oberwać zeschniętym roti z mikrofalówki i curry rybnym w ilości 2 cm na dnie miski.
PolubieniePolubienie
Dobrze wiedzieć… gdy nie m kota, myszy harcują?
PolubieniePolubienie