Tam i z powrotem: Wyspy Sarońskie

Wszystko potoczyło się tak szybko, że właściwie nie zauważyłam jak i kiedy. W jednej chwili stałam z kubkiem ciepłej herbaty przed lotniskiem w Warszawie, a trzy godziny lotu i kilka rozdziałów książki później stałam ze swoją torbą i do reszty zbędną ciepłą kurtką na pomoście w porcie w Pireusie, przed katamaranem, który na kilka najbliższych dni miał stać się naszym domem.
Stał się nim z chwilą poznania z naszym kapitanem, Piotrem Kasperaszkiem, doświadczonym żeglarzem, autorem przewodników żeglarskich, a teraz też książki kulinarnej, w której zebrał swoje ulubione przepisy z – jak mówi sam tytuł – „z tawern i z kambuza”, z którym nastepnego dnia mieliśmy wyruszyć w kilku dniowy rejs po Wyspach Sarońskich.


Na stole pojawiły się hurtowe ilości greckich serów, miska prostej sałatki z dojrzałych pomidorów, oliwki, szklaneczki na wino, oliwa i jasny, grecki chleb. Takim ciepłym, domowym przyjęciem rozpoczęła się moja mała wielka morska przygoda tropem greckich smaków.

Piotr po raz pierwszy odwiedził Grecję ponad 20 lat temu. Przyjechał tu w związku z pracą, jako tour operator. Ale szybko wrócił już jako miłośnik żeglarstwa. I tak zostało. Piotr organizuje i kieruje wyprawami, pisze bloga i przewodniki, a ponadto – zajada się greckimi smakołykami.
Czy mogłabym sobie wyobrazić lepszego przewodnika po Grecji? Nie wydaje mi się.

Wiem, zabrzmi to mało wiarygodnie, ale w Grecji – która przecież jest jedną z najpopularniejszych destynacji wakacyjnych – nigdy nie byłam. Serio. Moze właśnie z obawy przed tymi hordami zorganizowanych wycieczek, podążających za wycelowanymi w niebo chorągiewkami i parasolkami. Tym bardziej cieszyłam się na wizje zobaczenia nieznanego kraju, z perspektywy nie udeptanych szlaków, ale pokładu katamaranu, w dodatku dowodzonego przez prawdziwego foodies, który lubi się dzielić swoimi ulubionymi smakami.

Egina – pistacje i smażone rybki

Naszym celem były Wyspy Sarońskie, archipelag leżący na południe od Półwyspu Attyckiego,a w czasie zaledwie czterodniowego rejsu mieliśmy odwiedzić aż trzy z należących do niego wysp.
Każda okazała się inna, na swój sposób inna, wyjątkowa, ale i niezmiennie smaczna.

Egina

Pierwszym przystankiem na naszej trasie była spokojna Egina. Z racji swojej bliskości od Pireusu (ok. 2 h rejsu), to popularna destynacja weekendowych wycieczek Ateńczyków. Jej główną atrakcją jest dorycka świątynia Afai oraz… pistacje pochodzące z lokalnych sadów.
Nie sposób było więc ją opuścić bez zaopatrzenia się w zapas orzechów z tegorocznych zbiorów, pachnących, wręcz słodkich i zielono-złotych (kupicie je np. w specjalizujących się w nbakaliach sklepiku Mourtziz (pro-tip: w sklepie kupicie tez greckie wina od małych producentów, w tym wina naturalne i biodynamiczne!).

Zostawiłam za sobą sklep z pistacjami i powędrowałam z Piotrem do jego ulubionego warzywaniaka, leżącego dziesięć minut drogi od portu i targu, w jednej z bocznych uliczek. To małe zboczenie, ale lubię kolekcjonować zapachy sklepików spożywczych – nie hipermarketów (choć i tutaj bywają różnice narodowe), ale właśnie takich małych spożywczaków. Te włoskie pachną orzechowymi, starzonymi serami, francuskie – bagietką i białą pleśnią; polskim benchmarkiem jest zapamiętany z dzieciństwa zapach warzywniaka Margold, łączący w sobie zapach jabłek, bulw selera i buraków oraz czerwonej, kiszonej przez właścicieli kapusty.

Tutaj na czele wysuwał się zapach oregano, ciepły i suszy, nieco przykurzony, złamany lekkim zapachem cytryn i oliwek wszelkiej maści, prezentowanych w dużych wiadrach. Gdy kapitan wybierał warzywa, ja zaczęłam lustrować zasoby półek ze słoikami i butelkami. Miody, pasta z pistacji, octy, półtoralitrowe butle z prostym winem za dwa euro, a obok nich stalowe bukłaczki. Nie z oliwą, ale bimbrem. Serio.

Mimo krótkiego postoju na wyspie, udało nam się nie tylko zrobić zakupy na kolację i do domu, ale zjeść obiad. Tuż przy minimalnym targu rybnym wypatrzyłyśmy sobie knajpkę I Agora (plac Iroti, tuż przy targu rybnym), która – jak się potem okazało – była też typem naszego kapitana (choć, jak zauważył Piotr, ostatnio zaczęły się tutaj też zatrzymywać na „obiad w przelocie” większe grupy turystów; ale póki co daleko temu miejscu do statusu turystycznej pułapki).

Oczy i żołądki śmiały się do tego, co proponowało menu: malutkie, smażone rybki (mój przysmak), krewetki, solankowy ser w panierce, tzatziki. A jeszcze sprawdźmy to czosnkowe puree i może pastę z suszonego bobu i oliwki…No i może wino? W końcu to obiad. Gdy nasze zamówienie zaczęło pojawiać się na stole, w pewnym momencie zaczęło na nim brakować miejsca.  Ale zostały po nim jedynie wymęczone skórki cytryn.

Jedząc możecie obserwować malutka uliczkę i jej zycie: jak na stoisku rybnym obok starszy pan przebiera krewetki, by po chwili oddać pokaźny rożek skorupiaków w ręce kelnera z knajpy lub podpattrywać, co zamawiają Grecy przy sąsiednich stolikach (co w naszym przypadku skończyło sie kolejeczką ouzo ;-)).

Poros: ryby z kutra i pasta z dorsza

Co posiłek, to inna wyspa. Po krótki postoju na kąpiel w promieniach zachodzącego słońca (jakby samo lazurowe morze oraz bezludny brzeg w charakterze tła nie wystarczyły do szczęścia, popłynęliśmy w kierunku Poros.

W porcie czekał już na nas znajomy kapitana, właściciel Tawerny Gia Mas , jednej z kilku tawern działajacych przy ulicy ciągnącej się wzdłuż nabrzeża i portu wyspy. Obaj panowie poznali się w podobnej sytuacji – jak wyjaśnił port dość popularne jest, by właściciele czy pracownicy przyportowych tawern czekali na nabrzeżu, pomagali odbierać cumy i w ten sposób łapali nowych klientów. Spotkali się w porcie raz, drugi, i tak Piotr stał się klientem z wieloletnim starzem. Jednak los chyba musiał czuwać nad Piotrem i rzucił go w dobre ręce i w zupełnie niezłą kuchnię. Z naszej kolacji najmilej wspominam talerz mezze z wyborem greckich past i smarowideł, m.in. pasta z bakłażana, z solonego dorsza oraz dorszowej ikry, a mięsożercy zachwalali jagnięcinę pieczona w pergaminie.


Poros to spory port, tętniący życiem nawet po sezonie i w środku tygodnia. Warto jednak odbić od głównego przybrzeżnego deptaka i zagłębić się w w labirynt uliczek między rozlokowanymi na zboczu domów, wspiąć na sam szczyt i napawać widokiem na bezkresne morze, skrzące się od słońca oraz dachy budynków obwieszone bluszczami i glicyniami.

Najbardziej lubię zwiedzać nowe, nieznane miasta bez planu. Co prawda mogą wtedy umknąć ważne zabytki, ale w zamian w głowie zostaje dużo obrazów: rybacy sprzedający swoje łupy  przechodniom wprost z kutra oraz koty, czychające na co mniejsze rybki odrzucane z sieci; starszych panów grających w greckie planszówki w bocznej uliczce, senne kafeiniony i niespiesznie popijana cafe frappe, głowy baranów w witrynce u rzeźnika  i panie przebierające pomidory na obiad. Podczas takich wędrówek  po Poros natrafiłam też na uroczą cukiernię z otwarta pracownią, w której można podpatrywać pracę starej maszyny do wałkowania ciasta filo oraz sklepik z przyprawami i ziołowymi herbatami.


Hydra – na drinka z widokiem

Najbardziej „elegancka” i „światowa” w charakterze, a przynajmniej ja tak ją odczułam po tej kilkugodzinnej wizycie. Port otaczają malownicze zadbane kamienice, kawiarnie i butikowe sklepiki z ubraniami, stylowymi mokasynami i słonecznymi kapeluszami, a na turystów czekają osiołki, na grzbiecie których można przejechać się w głąb wyspy ( za wyjątkiem karetki i śmieciarki, na wyspie obowiązuje zakaz ruchu samochodowego).

Hydra od dawna przyciąga artystów (swój dom miał tu m.in. Leonard Cohen i ja się mu zupełnie nie dziwię, bo tu po prostu chce się siedzieć i robić nic.  I niewiele więcej do szczęścia potrzeba. No może mojito na miecie z przyrestauracyjnego ogródka w barze Hydronetta, ukrytego za skalnym załomem, z którego tarasów rozpościera się bajkowy widok na malutką zatoczkę i wyjście z portu.


Niestety, trzeba było wstać z krzesła. Ale – jak się okazało – było warto, bo nasz kapitan przygotował chyba najlepszą możliwą pożegnalną ucztę. Po drodze na nocne cumowanie zatrzymalismy się przy niewielkiej wysepce, wpakowalismy się na ponton z pakunkiem dorad i krewetek z targu, jagnięcych kiełbasek oraz lokalnego specjału – kokoretsi (podroby w jagnięcym flaku) oraz ryb i ruszyliśmy na skałki, na których Piotr w kilka minut zaaranżował grilla z prawdziwego zdarzenia. Potem znowu hop na ponton, z dechą pachnących dymem ryb. Jedliśmy je jeszcze ciepłe, pod gwiazdami, zagryzajac kukurydzianym chlebem, pomidorami i oliwkami, popijając schłodzonym białym winem z warzywniaka. Najlepiej? Tak mi się wydaje.



Na koniec kilka informacji praktycznych:
Lot z Warszawy do Aten trwa dwie i pół godziny. Ja miałam przyjemność okazję do Grecji liniami Aegan i z czystym sumieniem te linie polecam.

Podróż z lotniska do portu w Pireusie, samochodem, to ok. 40-60 minut. Bierzcie pod uwagę, że rano i popołudniu w mieście są korki i wkalkulujcie to w podróż powrotną na lotnisko.

Nasz rejs odbył się na pokładzie katamaranu firmy Yachts & Yacht Charter Management George’a Vlamisa, przestronnego i komfortowego, który sunął po morzu niczym po blacie stołu. Wiem, nie jestem najwyższa, ale w naszej kabinie było dość miejsca dla dwóch osób, dla ich wszystkich maneli, ładowarek, laptopów, kabli, bukietów oregano i innych jadalnych pamiątek. Do tego łazienka, jadalnia i rozpięta między kadłubami siatka, na której można leżeć i godzinami gapić się w horyzont.Nie jestem zaprawioną żeglarką i zastanawiałam się nieco, jak to będzie (bo jednak fale no i sami wiecie). I co? I nic. Także na pierwszy raz na morzu opcję katamaranową polecam.

No i na koniec, jeśli ruszać w rejs po greckich wyspach, to najlpeiej chyba z Piotrem Kasperaszkiem (kontakt: http://piotrkasperaszek.simplesite.com/). Bez niego nie byłaby ona tak smacznam i tak ciekawa. A jeśli już teraz zgłodnieliście i apetyt na nieci greckich, to sięgnijcie po książkę pt. „Moja Grecka kuchnia. Przepisy z tawerny i kabuza” opublikowaną przez wydawnictwo Nautica.

2 komentarze Dodaj własny

  1. pannorbert pisze:

    I nie obyło się bez kotów 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.